Mateusz Zalewski-Grzelak
Żar Drezna: Mistrz odszedł. Wprawka

Świat inklinacją natur w kołach co złamią w dobrą lub złą fortunę, co wiecznie się powtarza atawizmem w nowej scenie, czy personie, spętane tragicznie niepamięcią, gdy pomną pochodzenia, lawina miraży - ku horrendalnym sprawom wskazują. Spleceni nocą - tam władztwo należy do sił wielkich, co wpisujemy w istnienia, puls bieży przez nitki etosów co los sieją, tam gdzie słowo nadąża za sprawą - tam przebłyski mistrzostwa, jakże je podtrzymać? Przez czas skaczemy, zataczając kręgi wokół pętli istnienia - Kronos stary wziera w ruinę, gdzie wiek Saturniczny, gdzie regeneracja, odnowienie?
Sokratejską ironią zejść po więźniów w katakumby ciemne, zatęchłe, co wyją by zostawić w teatrze cierpień, śmiechu, co już zdążyli rozgościć się w czerni, dom robiąc z rozrywek, poważnych gier, czy cyrków żyć swych. Czy zerwać pęta samemu aby łzą pożegnalną torować drogę donikąd - do katharsis, katabasis, nemezis, tam gnają tylko desperaci, lub nirwaną przepełnieni, którym łuski z oczu, duszy, umysłów opadły, pitagorejską podróż rozpoczynając?
Tam wzrok głęboki wglądu, penetrujący, co jak mędrcy Egiptu sercem twardym nie rozrywa szat nad światem, a w powadze decyduje - to a to - jak zegar słoneczny powoli płonąc swym cieniem nad duszami co nieporuszone w umbrę umarłych gasną - kroczy gdy te zgięte w pół jarzmem tym wiedzącym się kłaniają w geście majestatycznym, jakby ci cesarzami byli Thyrsusem zwieńczonymi.
Starszy człowiek w domu opieki społecznej przypomniał sobie Drezno, naloty dywanowe, widział miasto jakby było żywym płonącym człowiekiem, kroczącym żywiołakiem ognia zbierającym swoje żniwo, dusza miasta gorała! Nad miastem nabrzmiała łuna szkarłatu widziana z odległości paru mil morskich, Tanit pokonana, przepędzona z miasta, wyrżnięte zostały nawet zwierzęta. Tak upadła Kartagina, klątwa, o której Makrobiusz pisał w Saturnaliach przyoblekła się w prawdę. Logos dopełniony - ten upadł dawno temu, jak zachód po zmierzchu w nocy białej, fałszywej. Scypion cyceroński w śnie wyniesiony w niebiosa, wytyczając sfery zachwytem, rozgraniczając strojenia dostojnych władców - w gwiazdy, w gwiazdy!
Bogowie wysłali swoich posłańców, co ideą go pouczyły: “Wspólna sprawa republiki, co człowiek wygenerował powinno być zgodne z harmonią, nie pomyl struktury z zawartością! Opinia śmiertelnych o sprawach wyższych niewiele warta, teologia, filozofia, polityka - czcze sposoby teorii, gdybania - działanie, myśl lotna zgodna z geniuszem niebios - tu powrócisz z nocnej wędrówki z poruczonym obowiązkiem”.
Czymże Bogowie - zapyta zaciekawiony? Maski potęg zróżnicowanych co wszędzie są przepełniając sobą z jednej substancji duszy i pokarmu świata we współ-zrozumieniu, przyoblekają się w maski wygenerowane z ambrozji otchłani, ciszy idei. Potęgi bowiem nie są mitologiami, a powagą świata - mitologie jak Cesarz Julian wspomniał - dla ząbkujących dzieci. Odyseja homerycka, podróżna, wędrowna - tym, co Hymn o Perle Tomasza, Epos o Gilgameszu. Jeżeli szukasz cyrków ludzkich - znajdź je wśród ludzi, lub między łotrzykami.
Czymże teatr jak nie grą masek? Czy aktor jest półbogiem? Czy tylko odgrywa surogaty nie bacząc że półbóg może go odgrywać? Stać się małym bogiem wśród bogów - tam powaga przeistoczenia.
Domy mają tam, gdzie chcą gościć z ideą zespoloną z podmiotem ich działania, świątynie, ołtarze, ciała, serca, umysły czy lasy, rozstaje, pustynie, stepy - są jedynie zaproszeniami. Tam gdzie morze jest to samo, fale są wielorakością - wszędzie jednocześnie zatem - jednak w wielorakości jednia, zstępująca z ogromu Proteusa Monady, zmienia się jak entropia wzbijając się w sztormie, opadając na lustro zimne. Fala, co rozbija się o siłę nadaje potędze ton, charakter, rzeźbę! Bezpasyjność, nie-impresyjność sił potrafi złamać w pasję, impresję - dola człowieka w afrodyzyjskim świecie. Rzeźbić uderzeniami losu, szlifować nauką, ćwiczeniami, oceniać konfrontacją, estetyką pięknych spraw.
Zamykam księgę, nie wracam do niej więcej, niech dogaśnie z resztką płomienia, co Drezno pożarł. Być może ktoś znajdzie zapiski Lawincji i Saturnina, tych pięknych ludzi, co chcieli dla potomnych zachować resztki piany z morza czasu wściekłego w czasach złych, mniszka co uratował księgę, moje skromne notatki dodane wieki później.
Kimże jestem ja, opisując znaki, symbole co reprezentowały wspólnotę pamięci, wiedzy, misteriów w ich świętej całości, dawno wydarte z rąk czasu. Czy złota nić inicjacji została przerwana, a ja wyobrażam sobie w fantazmatach co było, co mogłoby być, co jest, co będzie? Czy rzeczywiście świat boski trwa, a uchwycenie świętej nici od niebios równe jest poznanie choć namiastki Lapis Philosophorum?
Mój czas dobiega końca, zgodnie z losami, nie trwożę się, a z nadzieją patrzę na anioła śmierci, co zgasi me oczy obolami na powiekach.